wtorek, 27 kwietnia 2010

High Fidelity Shit

Dziś w nocy śniło mi się, że spontanicznie wyjęłam z portfela pieniądze, poszłam na lotnisko i kupiłam bilet na pierwszy samolot do Barcelony. Na miejscu wybrałam się do takiego fajnego sklepu muzycznego, coś w stylu Vinyl Villain w Edynburgu i tam przeszukiwałam piękne zbiory jakichś rarytasowych nagrań Buckleya. A potem po prostu wróciłam do domu. Fajny sen, takie szczenięce marzenia w pigułce. Barcelona to wiadomo. A i zawsze marzyłam żeby, jak Tomasz Beksiński, pojechać sobie kiedyś do takiego Londynu tylko na zakupy płytowe. Tyle że teraz to nie ma większego sensu, bo i tak większość można zamówić z Polski. No ale marzenie pozostało. Sama perspektywa takiego wyjazdu jest ekscytująca, a poza tym zamawianie zamawianiem, ale i tak super jest znaleźć taki sklep jak właśnie Vinyl Villain albo Avalanche, gdzie płyty Portishead i PJ Harvey kupowało się za 5 GBP. I na półkach leżały jakieś albumy, o zobaczeniu których człowiek nawet nie marzył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz