wtorek, 16 lutego 2010

depesza z Amsterdamu

Odgrażałam się na imprezie Marcina, że założę bloga, to zakładam. W sumie wystarczyłby mi facebook, ale czasem nie chcę, żeby niektórzy mi komentowali lub żeby zbyt dużo osób widziało dany wpis, więc potrzebuję nieco bardziej kameralnej przestrzeni, niech będzie ona tutaj. Bloga zaczynam światowo, bo z Amsterdamu. Po serii niezwykle zajmujących prezentacji na temat mojej wspaniałej firmy wybrałam się na przechadzkę po mieście i postanowiłam zaszaleć i zjeść te ich pyszne fryty z majonezem. W tym punkcie z frytami pracował taki pan, którego spytałam o serwetkę. Pan odpowiedział mi, śpiewając, że owszem, ma serwetkę, po czym uśmiechnął się promiennie. Też się uśmiechnęłam i spytałam, czy wobec tego może mi jedną dać. A pan znów odpowiedział śpiewając, że oczywiście, że może i w ogóle zachowywał się niemal tak radośnie, jak świeżo upieczony ojciec w amerykańskim filmie. Pomyślałam sobie, że to super zachować taką radość w takiej ogólnie uważanej za nieudaną pracy. Nie wiem, może ten pan miał akurat jakiś świetny dzień, ale i tak chyba wykrzesał z siebie więcej energii niż ja w całym kwartale. Jak jeszcze skontrastowałam tę sytuację z naszpikowanymi gładkimi bredniami prezentacjami, z których dopiero co wyszłam, stwierdziłam, że to w sumie super mieć taką nieskomplikowaną pracę, która sprowadza się do bezpośredniego kontaktu z ludźmi i dawaniu im tego, czego chcą, bez jakichś takich pobocznych akcji typu strategia firmy, korporacyjna dyplomacja, team building, sztuczna integracja po godzinach itp. Czasem rodzi się we mnie jakaś taka tęsknota za pracą jakiegoś dobrotliwego karczmarza, który nalewa ludziom piwo i ucina sobie z nimi pogawędkę, tak po prostu, i nie potrzebuje do tego strategii i awansów sransów i nie musi słuchać bredni o tym, że znajomość potrzeb klienta to nasz miecz, którym posługujemy się niczym samuraje.

7 komentarzy:

  1. Chyba każdy z nas marzy czasem o "prostej pracy". Ja na przykład wymyśliłam sobie ostatnio, że fajnie by było pracować w małej księgarni, gdyby dało się z tego godziwie żyć. Z tym, co napisałaś idealnie kojarzą mi się sklepiki w Dublinie: rózne vintage shopy w okolicy mojej knajpy, z winylami, ciuchami, kafejki internetowe. Pracowali tam fajni młodzi kolesie, którzy przylazili do nas na lunch na kanapkę i kawę. Trochę ta ich praca była wśród płyt i kaset była jak u Hornby'ego. Oni po prostu uosobiali luz. Te sklepiki były takie dobrotliwe, zakurzone, niespieszne i niedzisiejsze. Był w tym spokój i zero parcia na cokolwiek. Po pracy pewnie browar. Niestety, warunkiem tego luzu jest kasa, za którą da się normalnie żyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. A możesz ustawić tak, żeby można było komentować na anonimowo albo na swój adres strony?

    OdpowiedzUsuń
  3. już. wiesz, że ja nie jestem obeznana w blogowaniu - ale uczę się ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. No ja właśnie myślałam trochę też o tej naszej rozmowie o prowadzeniu knajpy. Taka niezależność i specyfika tych wszystkich "niespiesznych" sklepików, karczm itp jest cudowna, ale niestety, nie za nasze płace. No ale to mój blog i marzyć mogę, nawet utopijnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Z wlasnego amerykanskiego podworka:
    Od razu przyszlo mi do glowy pytanie: A co ten pan zrobi jak zachoruje? Bez porzadnego, najlepiej publicznego pracodawcy albo wysokiej pensji za ktora oplaci sobie sam ubeczpieczenie, nie dostanie sie do szpitala. Tutaj tacy ludzie sa nekani telefonami od komornikow. Dzisiaj moja kolezanka z pracy pokazywala mi z przerazeniem recepty, ktorych nie moze zrealizowac i zalila sie, ze przyszpitalny komornik znalazl jej sluzbowy numer telefonu. Chcesz uniknac stresu i wybierasz prace w knajpie, a stres Cie i tak i tak dopadnie.

    Beata

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiadomo, wszystko ma swoje złe i dobre strony. To nie tak, że pisząc tę notkę naiwnie wierzę, że taka prosta praca jest idealna. Tylko po tych wszystkich śmiesznych gestach, które trzeba wykonywać w korporacji, mając poczucie, że to wszystko nie ma głębszego sensu, zaczyna się marzyć o takiej pracy najprostszej z możliwych. Inna sprawa, że w każdym kraju wygląda to zupełnie inaczej. Stresu rzeczywiście nie da się uniknąć, ale to, co można zrobić dla siebie, to wybrać opcję, przy której dany typ osoby najmniej się spina.

    OdpowiedzUsuń