sobota, 20 lutego 2010

królowa suwenirów wraca z łupem

Z Amsterdamu wróciłam z kubkiem z napisem "Amsterdam", holenderskim magnesem na lodówkę (od jakiegoś czasu gromadzę je z każdej większej podróży), holenderskim długopisem i takimi fajnymi serowymi przysmakami, które kupiłam głównie dlatego, że są pakowane w świetnych, takich stereotypowo holenderskich, blaszanych pudełkach. Kolega z tamtego biura powiedział, że brakuje mi tylko drewniaków i czapki z napisem "Amsterdam Mafia". Trochę przeraża mnie własne gadżeciarstwo, ale co poradzę, że lubię takie małe przypominacze. Myślę sobie, że jeśli posiadanie tandetnego długopisu z napisem "Amsterdam" (i wysuwaną mapą miasta!) czy biało-niebieskiego magnesu ma sprawić, że na chwilę zrobi mi się miło, bo przypomnę sobie ten przemiły pobyt i super miejsce, to chyba nie jest to zbyt wysoka cena.

Na szczęście, żeby nie było już takiej totalnej tandety, do przypominania sobie miłych chwil mam także 3 super książki, o których - poza ich treścią - zawsze będę pamiętać że były kupione w Amsterdamie wtedy i wtedy, epepepe.

Aha, ten mój kolega wyznał mi, że Holendrzy wcale nie są tacy mili, jak myślałam.

1 komentarz:

  1. Moja mama juz od 10 lat tez ma ta slabosc do magnesow. Do tego stopnia, ze juz jej lodowki brakuje. Drzwi sa juz cale zapelnione, wiec zaczela je umieszczac na bocznych scianach. Drzwi mojej lodowki sa zapelnione tylko do polowy. I rzeczywiscie kazdy przypomina nie tylko miejsce, w ktorym sie bylo, ale tez pewien etap w zyciu i to co sie wtedy myslalo i jak sie wszystko postrzegalo, kiedy sie tam bylo.

    Beata

    OdpowiedzUsuń